Trash the dress – trend popularny, ale jeszcze nie w Polsce

"Trash the dress" to nic innego jak sesja zdjęciowa, podczas której suknia ślubna krótko mówiąc - nie jest oszczędzana. Zdjęcia odbywają się w przeróżnych plenerach - w wodzie, na piasku, na plaży podczas malowania farbą, w warsztatach samochodowych czy opuszczonych budynkach starych fabryk. To jak i gdzie ma przebiegać sesja zależy głównie od pary młodej i oczywiście inwencji twórczej fotografa.
Wydaje się banalne i mało odkrywcze. Cóż jeszcze można wymyśleć aby ożywić rynek usług fotografii ślubnej? Pewnie wiele. I tu okazuje się, że trendy bywają bardzo regionalne. Są bowiem lepiej akceptowane tylko w pewnych środowiskach. Podobnie jest z „trash the dress”, na który nasz krajowy rynek jest jakby bardziej odporny. Oczywiście można znaleźć fotografie z takich sesji w necie ale trudno to już nazwać modą. I pomyśleć, że minęło już 18 lat od kiedy Michael Cooper zainaugurował taki styl fotografii w 2001 roku, gdy pracował na terenie Las Vegas. Od tego czasu stał się on jego prekursorem, a niektóre jego kadry (często nawiązujące do klasycznych dzieł literackich) stały się wręcz ikoniczne. Warto jednak zauważyć, że pierwsze zwiastuny wykształcenia się czegoś podobnego odnotowywano w mediach już znacznie wcześniej – jak na przykład w serialu "Sunset Beach" z 1998 roku, kiedy to Meg Cummings po przerwaniu jej uroczystości weselnej wbiega w sukni ślubnej do oceanu.

Nudzą Was te wszystkie ckliwe, nudne sesje? Pan Młody nie chce się zgodzić na zdjęcia w plenerze “bo są zbyt babskie”? Odpowiedzią dla Was, może być "trash the dress". Dlaczego warto? Na pewno dlatego, że czas sztucznych wymuszonych pozowanych zdjęć już powoli mija. Może warto pomyśleć o czymś co pozwoli panom rozluźnić się przed obiektywem. Wizja szalonej zabawy bardzo pozytywnie działa na samcze instynkty i z pewnością przypadnie do gustu nie jednemu Panu Młodemu. Z drugiej strony młodzi ludzie szukają nowych inspiracji i oryginalnych pomysłów, a sesje "trash the dress" to ogromne pole do popisu dla zwariowanych i ciekawych aranżacji sesji ślubnych. Najlepsze jest jednak to, że poza niesamowitą atmosferą, która panuje podczas tego rodzaju sesji efektem są często jedne z najpiękniejszych oraz najciekawszych fotografii ślubnych.

Niezależnie od tego czy jest to wersja light, gdy suknia ulega tylko nieznacznemu pobrudzeniu, czy to wersja hard, gdy ulega całkowitemu zniszczeniu wizja jest finansowo przerażająca? Przecież taka suknia to marzenie każdej Panny Młodej i niemały wydatek. Powszechnie wiadomo jednak jakie losy najczęściej spotykają te suknie – ciężko sprzedać, nie da się drugi raz użyć więc lądują gdzieś w głębi szaf jako pochłaniacze kurzu. Może więc dać im drugie życie, pozwolić im się przydać więcej. Wiem, to wyjątkowo trudna decyzja ale wystarczy tylko zdobyć się na odwagę i ją podjąć.

Sesje "trash the dress" to pole do popisu nie tylko dla fotografów, ale też (a może przede wszystkim) dla młodych, którzy najczęściej są pomysłodawcami takiej sesji. Mogą oni wówczas popuścić wodze fantazji, ukazać swoje najgłębsze pasje, nawiązać do ulubionych motywów. Sesja taka staje się wtedy tak naprawdę formą sesji gry role-playing – tyle że z przygody oprócz wspomnień pozostają zdjęcia. Zazwyczaj sesje takie wyróżniają się ironiczną formą, humorem, zaskakują, a nawet szokują – bo jak inaczej można zareagować, widząc zdjęcie pana młodego z papierosem przy zabytkowym samochodzie z łopatą w ręce, a z na wpół zamkniętego bagażnika wystaje noga i rąbek sukni? Prawie zawsze nawiązują do innych dzieł fotograficznych, filmowych, obrazów, komiksów, sztuk teatralnych, seriali itd. Przede wszystkim jest to jednak igranie ze wszystkimi możliwymi konwencjami. Mogą to również być sesje wysokiego ryzyka, w których bezpieczeństwo i kontrola nad ich przebiegiem jest wyjątkowo wskazana.

A może i Wy chcielibyście, aby tego typu zdjęcia stanowiły pamiątkę Waszego ślubu?
Jeśli tak, to porozmawiajmy o tym.
Podoba Ci się ?